29 czerwca 2011

Eleven Objects

Każdy miłośnik klasyki zmaga się z istotnym problemem - jak sprawić, by ukochany zestaw miał to tajemnicze, nadające charakteru "coś"? Prosta baza daje duże pole do popisu, ale wbrew pozorom zadanie nie jest łatwe. Najprostszym rozwiązaniem są oczywiście dodatki. Wybór ekstrawaganckich szpilek albo biżuteria oversize to najczęściej podejmowana decyzja. Moim hitem na tegoroczny sezon jesienno-zimowy są... kołnierze. Najlepiej te sygnowane przez Eleven Objects.
Na sukces luksusowej marki pracują dwie projektantki - Linh Thi Do i Christine Rhee. Pierwsza z nich może pochwalić się pracą dla takich sław jak Alexander Wang czy firma TSE. Christine pracowała nad własną linią - CRHEE, która spotkała się ze sporym zainteresowaniem, ubrania jej projektu można było zobaczyć między innymi w Teen Vogue i Marie Claire.
Tegoroczna, jesienno-zimowa kolekcja to debiut Eleven Objects. Różnorodne materiały (między innymi piękne jedwabie), dopracowane wykończenie i bogate zdobienia wyróżniają je z tłumu. Wszystko oczywiście najwyższej jakości! Zresztą nie trzeba o tym pisać - wystarczy przypatrzeć się delikatnym haftom i perfekcyjnie wszytym kryształkom. Każdy z kołnierzy posiada zamknięcie w formie ćwieka, inspirowane męskim ubiorem wiktoriańskim. Za ten luksusowy akcent zapłacimy od 120 do prawie 600 dolarów. Na razie zostawiam oryginalną wersję w sferze marzeń i mam nadzieję, że stworzenie egzemplarza "DIY" nie będzie aż takie trudne...

Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Eleven Objects. Prezentowane egzemplarze to część kolekcji AW 2011, możne je zakupić tutaj. Fotografie - Andrew de Francesco, stylizacja - Kat Clements, MUA - Emily Ansel, fryzura - Liliana Meyrick, modelka - Allison Ullo. Markę można polubić też na Facebooku.

28 czerwca 2011

inspirowane impresjonizmem - Agnieszka Kaźmierczak

Kobiecość i elegancja to cechy, które nigdy nie wyjdą z mody, choć niestety często pozostają niedocenione. Podane w ciekawej formie przyciągają wzrok - na dłużej niż przemijające trendy. Udowadnia to młoda projektantka, Agnieszka Kaźmierczak.
Jej ubrania są wysmakowane i łączą w sobie cechy ponadczasowej klasyki z czymś nowoczesnym, oryginalnym. Choć projektantka na poważnie dopiero zaczyna przygodę z modą, wszystkie rzeczy jej autorstwa są dojrzałe i doskonale wykończone. Najnowsza (i pierwsza spójna) kolekcja inspirowana jest impresjonizmem, w szczególności obrazami Moneta. Celem jest przedstawienie indywidualnych form, które składają się z cyklu spódnic. Wszystkie nałożone są na delikatne, cieliste body. Delikatne linie przeplatają się ze zdecydowanym wykończeniem, które nadaje całości charakteru.
To dopiero pierwsza kolekcja projektantki, wcześniejsze prace to głównie sukienki indywidualnego projektu. Według mnie zapowiada się ciekawie, warto więc ją obserwować. A patrząc na całość trochę bardziej pragmatycznie... nie obraziłabym się, gdyby ktoś postanowił mi sprezentować długą spódnicę, wykończoną czarną taśmą. Już widzę miliony okazji, na które idealnie by się nadała!
Wszystkie zdjęcia autorstwa Joanny Ciastowicz, modelka - Beata Paluszkiewicz. Kontakt z projektantką - facebook, e-mail.

26 czerwca 2011

dieta muffinkowa

Ach, gdyby tylko słodycze nie miały kalorii... Całe dnie spędzałabym w cukierniach! Niestety, słodkości nie lubią się za bardzo z naszą ukochaną parą spodni, która po "małym co nieco" nagle nie chce się dopiąć. Babeczki bez kalorii - okazuje się, że to marzenie do zrealizowania!
Muffinki to cudowna alternatywa słodkości. Babeczka z posypką czy wisienką? A może trzy gałki smakowicie wyglądających lodów? Dobra informacja dla tych, którzy są na diecie - nie mają ani grama tłuszczu. Oczywiście są pozbawione kalorii. Jak ich nie kochać?!
Jeśli ktoś naprawdę nie lubi słodyczy (krążą plotki, że tacy ludzie naprawdę istnieją!), Muffinki mają dla Was równie pyszną alternatywę. W dziale "grządka" na razie rośnie tylko słodka truskawka i soczyście pomarańczowa marchewka, ale liczę na to, że wkrótce zbiory się poszerzą. Nie miałabym nic przeciwko bakłażanom i bananom. Jest też coś dla fanów męskiego zarostu - wąsy. A jeśli podoba Wam się naprawdę wszystko... nie martwcie się, ceny należą do wyjątkowo przyjaznych. Więc.. co dziś na deser?
Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnego profilu Muffinek, gdzie można także składać zamówienia na te pyszności! Znajdziecie go pod tym adresem.

24 czerwca 2011

miejski szyk - Rag&Bone

Często patrząc na zdjęcia z pokazów, zastanawiam się... kto to w ogóle nosi. Lubię, gdy moje estetyczne potrzeby zostają zaspokojone, ale nie zapominam o głównym celu ubrań - chronieniu naszego ciała. Zbyt wysokie szpilki, zbyt krótkie sukienki, zbyt długie nogawki spodni, ile z pięknych, wybiegowych kreacji może założyć przeciętna kobieta (z nieprzeciętnie grubym portfelem)?
Rag & Bone to z założenia ubrania, które można nosić bez żadnego wysiłku. Ich twórcy, brytyjscy projektanci - Marcus Wainwright i David Neville, od początku stawiali na wygodę. Ich projekty miały być czymś, co zarówno oni, jak i ich znajomi mogliby założyć. W 2002 rozpoczęli swoją działalność w USA a po kolejnych 3 swoje wysiłki skierowali ku odzieży damskiej. Całe szczęście, bo dzięki temu pod marką Rag & Bone kryją się naprawdę piękne ubrania!
Wszystkie projekty mają w sobie coś lekkiego. Mam wrażenie, że bez wysiłku można je łączyć ze wszystkim, co mamy w szafie - za każdym razem ze świetnymi efektami. Jest sportowo, wygodnie, ale niebanalnie, to coś dla miłośniczek "miejskiego szyku", ale na luzie. Jeśli ktoś krzywi się na samą myśl o czymkolwiek, co można określić jako "sportowe" (częściowo się do tej grupy zaliczam) - na szczęście na liście projektów nie znajdziemy szeleszczących dresów. W kolekcji, którą właśnie podziwiam (tutaj) jest za to dużo obcisłych spodni, świetnie skrojonych żakietów i kilka ciekawych sukienek. Ubrania, w które warto zainwestować, bo nigdy się nie znudzą.

Zdjęcia ubrań pochodzą ze strony Net-a-porter. Oficjalna strona Rag&Bone - tutaj.Photos presented here are from Net-a-porter website and were used to promote bot Rag&Bone and Net-a-porter

23 czerwca 2011

Podsiadło - czerń nie musi być nudna

Po pokazie Marcina Podsiadło ciężko było mi się ustosunkować wobec jego ubrań. Przypomniały mi się wszystkie wspomnienia z lekcji matematyki (większość dość traumatycznych), geometryczne nakrycia głowy odwracały moją uwagę od samej kolekcji. Dopiero na zdjęciach mogłam przypatrzeć się szczegółom. A jest się czemu przyglądać.
Młody projektant postawił na czerń - by jednobarwność nie nudziła, wybrał różnorodne materiały. A jeśli już o tym mowa, zaintrygował mnie ten wykorzystany przy niektórych spodniach, przypominający trochę... w zasadzie sama nie wiem, co. Plus za oryginalność! Zdecydowanie nadawał smaku całości. Łączenie ciężkich tkanin z przezroczystymi, to może nie najbardziej nowatorski pomysł, ale żeby wyglądał dobrze, potrzeba wzorowych proporcji. Tutaj zostały zachowane.
Kolekcja jest bardzo codzienna - doceniam fakt, że projektant rozmieścił różne elementy tak, że przeniesienie ubrań na ulicę nie powinno sprawiać problemów. Tytuł królowej skóry przyznałam już Monice Błażusiak, ale Marcin Podsiadło na pewno był jednym z kandydatów. Do tego przemyślane, może nieco awangardowe formy, które jednak nie odbiegają od estetyki pret-a-porter. Jedyną rzeczą, z którą, mówiąc potocznie "mam problem", są wspomniane wcześniej nakrycia głowy. Z jednej strony dodają pewnej świeżości, pokazują coś, czego jeszcze nie było. Z drugiej - czy na pewno pasują i zbytnio nie odwracają uwagi? Może gdybym poznała zamysł projektanta, byłoby łatwiej, ale niestety - "googlowanie" nie przyniosło rezultatów.

Na moment zapomnijmy o matematyce - spójrzcie na ciekawą spódnicę i asymetryczną bluzkę. Z dwóch asymetrii... wychodzi symetria ;)
Wszystkie zdjęcia pochodzą z portfolio Marka Makowskiego. Pełna relacja foto - tutaj, wideo by K-Mag. Fanpage projektanta można znaleźć pod tym adresem.

18 czerwca 2011

fotograficzne cuda - Agnieszka Stodolska

Lubię, gdy zdjęcia mają w sobie "to coś". Niby zwykłe portrety, niby proste fashion... a jednak przykuwają uwagę, nie tylko ze względu na dobrą technikę i urodziwe modelki. Cały czas zastanawiam się, w czym tkwi sekret prac. Najbardziej prawdopodobną odpowiedzią jest uczucie. Patrząc na fotografie Agnieszki Stodolskiej, widać, że kocha to, co robi. A jeśli ktoś ma wątpliwości, mogę je rozwiać - znam ją osobiście i nie da się tego nie zauważyć!
Przeglądając jej prace, cały czas zastanawiam się, które lubię bardziej - klasyczne portrety, zmysłowe akty (szalenie kobiece!), czy zdjęcia mody? Aga do niedawna jeszcze upierała się, że ta ostatnia kategoria wychodzi jej najsłabiej... a jej portfolio rozrasta się, także w tę stronę, w szalonym tempie. Dobrze, że ani przez minutę jej w te słowa nie uwierzyłam!
Pierwszy raz jej prace zobaczyłam na... szkolnej wystawie. Już wtedy można tam było znaleźć kilka perełek, ale były to dopiero początki. Potem było tylko lepiej a odkąd pani fotograf działa w Gdańsku, cóż... zazdroszczę wszystkim jej modelkom! Teraz zdjęcia Agnieszki można znaleźć także na stronach agencji - fotografowała dziewczyny między innymi z Hook oraz Avant. Co dalej? Zobaczymy. Życzę Adze publikacji - potrafię sobie wyobrazić, jak dobrze mogłyby wyglądać jej prace w formacie A4, pachnące jeszcze świeżym drukiem.. Ach!
Wszystkie zdjęcia pochodzą z portfolio Agnieszki. Zapraszam na jej bloga oraz świeżutki Fanpage.

14 czerwca 2011

Tomaotomo - premierowy pokaz w Poznaniu

Kilka dni temu miałam przyjemność uczestniczyć w pierwszym pokazie marki Tomaotomo. Pod nazwę kryje się Tomasz Olejniczak, który w poznańskim Spocie prezentował swoją debiutancką kolekcję. Pokaz pozytywnie zaskakiwał organizacją - po doświadczeniach z Łodzi spodziewałam się dużych opóźnień i napiętej atmosfery. Banalnie zabrzmi stwierdzenie, że było miło, ale cóż zrobić, jeśli właśnie takie są moje odczucia? Jeszcze w zeszłym tygodniu po raz kolejny narzekałam, że w Poznaniu nic się nie dzieje - czyżby ten pokaz miał mi udowodnić, że teraz przyszła pora na Miasto Doznań?
Gdybym miała wybrać jedno słowo, którym opisałabym kolekcję, z pewnością byłby to przymiotnik "romantyczna". Było dużo różnorodnych koronek, przezroczystości (piękne, ale nie mam pewności, czy nadawałyby się jako codzienny strój), wąskie talie i podkreślone biodra. Wszystko podane w wersji retro - na zdjęciach miałam wrażenie, że niektóre sylwetki są nieco kostiumowe, ale na żywo szybko pozbyłam się tej myśli. 30 wyjść wystarczyło, by zapoznać się ze stylem projektanta - czerpie (a nie kopiuje!) z najlepszych cech ubrań poprzednich dekad, ale nie zapomina, że XXI wiek wymaga uwspółcześnienia projektów. Skorzystano z biżuterii Anny Orskiej (ostatnio często ją widuję i co ciekawe, za każdym razem mnie zachwyca) i szpilek z butiku Scarpabella. Całość idealnie określiła jakiś czas temu na swoim blogu Kapka.pl Anastazja - "odważna subtelność".
Na zdjęciu bardzo retro - na żywo jakoś mniej... i bardziej kusi, żeby taką mieć.
Minusy? Największym był dla mnie fakt, że w tłumie (naprawdę sporym), mimo wysokich szpilek, musiałam nieźle się namęczyć, by móc przyjrzeć się kreacjom - krzesełka niestety były zarezerwowane. Przejście na miniaturowym wybiegu miało bardziej formę prezentacji niż klasycznego pokazu, co miało swoje zalety (modelki nie mknęły z prędkością światła, więc widoczne były detale), ale także wady - stały tam nieco zbyt krótko, by rozkoszować się szczegółami. Na szczęście wynagradza to świetna sesja zdjęciowa autorstwa Mangdy Krajewskiej - zamiast pisać więcej, zapraszam do jej obejrzenia.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony projektanta - www. Warto też zaglądać na facebookowy profil. Zdjęcia : Mangda Krajewska, modelka - Michalina/Eastern Models, stylizacja - Tomaotomo & Polcia Dzik, MUA - Mangda, stylizacja włosów - Sergiusz Pawlak. Fotoreportaż z imprezy znajdziecie tutaj ... a ubrania w poznańskim Front Row.;)

10 czerwca 2011

niOka

Uwielbiam śledzić polskie marki i z uśmiechem obserwuję wszystkie sukcesy młodych i zdolnych projektantów, zarówno na gruncie krajowym, jak i międzynarodowym. W moich poszukiwaniach nie pomijam rynku zagranicznego - czasem wpadam na portfolio świetnych twórców z innych państw świata. Niektóre zatrzymują mnie na dłużej, tak też było z marką niOka.
Pod tajemniczą nazwą kryje się Nika Ravnik, pochodząca ze Słowenii (swoją drogą... ostatnio znalazłam kilku naprawdę uzdolnionych twórców z tego państwa!). Ukończyła studia (o tematyce modowej oczywiście) na uniwersytecie w Lublanie, uczęszczała także na zajęcia z projektowania ubioru w duńskiej Designskolen Kolding. Na kopenhaskim tygodniu mody zaprezentowała swoją kolekcję SS2008 a rok później przeniosła się w zupełnie inny zakątek świata - do Australii, gdzie współpracowała z marką Chocolate City. Od 2008 działa też pod własną marką - niOka. Czerpie ona inspiracje z ... "brzydkiej i nudnej strony życia". Patrząc na tak piękne ubrania, nie chce mi się w to wierzyć. Zabawy kształtem, materiałem i kolorem to tylko kilka z wszystkich cech jej projektów.
Kolekcja, która wpadła mi w oko, jest propozycją na obecny sezon. Inspiracją do jej stworzenia było ludzkie ciało, w którym projektantka dostrzega pewien paradoks. Jest ono wyjątkowo silne i ... wrażliwe jednocześnie. Postawiła sobie pytanie - co to znaczy być idealnym, "odpowiednim"?
Ciekawe tkaniny, proste, ale zdecydowane kroje. Dominuje minimalizm, ale jest w nim "to coś", co przyciąga i sprawia, że kolekcję chce się oglądać i oglądać. Połączenie banalnego z wyjątkowym daje efekt doskonały. W kolekcji jest "pierwiastek elegancji", ale jednocześnie nie jest ona w żaden sposób sztywna, krępująca i najważniejsze - nadaje się do noszenia na co dzień. Jeżeli projektantka nadal będzie szła tą drogą... pozostaje mieć nadzieje, że jej rzeczy znajdą się w polskich CS!

Wszystkie informacje oraz zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony internetowej projektantki. Fotograf - Ivian Kan Mujezinovic, modelka - Petra Švajger.

7 czerwca 2011

V!TOR w łodzi - Fashion Week 2011

Pokaz portugalskiej marki V!TOR spotkał się ze sporym aplauzem. W zasadzie nie wiem, dlaczego aż takim. Z mojej strony dostrzegam jeden, gigantyczny minus - buty. Do całości rzeczywiście pasowało coś bez obcasa, jako podkreślenie codziennego charakteru kolekcji, ale adidasy unisex przyprawiały mnie o dreszcze. I to na pewno nie z ekscytacji.
Sylwetki ubrań nie zawsze wyglądały w 100% korzystnie, szczególnie połączone z dość oryginalnymi tkaniami. W oko wpadły mi granatowe materiały i grube, brązowe swetry. Kilka modeli wykończono... skórą? Niestety, nie wiem, bo ostatniego dnia FW tłumy były tak duże, że utraciłam przywilej siadania (lub stania) nieco bliżej. Pomijając moje niezadowolenie z tym związane (czyli z niemożliwością dotknięcia tkaniny), wykończenie wyglądało bardzo przyjemnie, nieważne, z czego dokładnie je wykonano. Cieszę się, że ktoś przełamał cykl czerni i szarości i zdecydowanie od tych barw odszedł. Na uwagę zasługuje też duża spójność, szczególnie między płciami (jeśli chodzi o buty to aż za duża...). W mojej opinii całość jest poprawna, ciekawa, ale nie wzbudza mojej całkowicie subiektywnej ekscytacji.
Jedyne, czego nie rozumiem, to regulamin FW. O ile dobrze pamiętam, kolekcja, by mogła zostać wystawiona w Łodzi, nie mogła mieć swojej wybiegowej premiery wcześniej. Ten album na FB projektanta sprawia, że nie wiem, co o tym myśleć.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z portfolio Marka Makowskiego.

Kobieta Symetryczna Aleksandry Kmiecik na łódzkim Fashion Week

Pokaz Aleksandry Kmiecik dla wielu osób okazał się przeraźliwie nudny - ciężko zliczyć, ile komentarzy o ziewaniu i zasypianiu usłyszałam. A ja.. cóż, sama nie wiem. Na FW nie nudziłam się wcale, przeglądając zdjęcia - może troszkę. Nie podnoszę jednak zarzutu kolorystycznego, który dominował wśród negatywnych opinii, paleta barw jak najbardziej mi smakuje.
Jest kobieco i elegancko. Kroje stanowią reinterpretację klasyki, ale jest w nich coś nowoczesnego. Co najważniejsze, sprawiają wrażenie bardzo przyjaznych kobiecej figurze, geometryczne wstawki ukrywają i podkreślają dokładnie to, co powinny. Ubrania można prosto z wybiegu przenieść do życia codziennego. Dla mnie jest to wielkim plusem, dla tych, którzy chcą zobaczyć coś spektakularnego - wadą. Moja szafa z pewnością ucieszyłaby się, gdybym postanowiła dodać do niej kilka zwiewnych bluzek, połączonych z dopasowanymi spódnicami o podwyższonym stanie (a może to sukienki?)... Przyglądając się cennikowi projektantki, oddycham z ulgą - na kilka elementów rzeczywiście można oszczędzić. A ostatni plus przyznaję za dobór tkanin. Oglądając pokaz na żywo niestety nie widziałam szczegółów, ale dzięki zdjęciom Marka, widzę przyjemną różnorodność tekstur i wstawek.
Choć przyznałam się, że na pokazie mi się nie nudziło, kilka rzeczy przyjmuję bez entuzjazmu. Nie chodzi tu o same projekty, ale o... dodatki. Laptopy udające ozdoby podobały mi się wyłącznie u Vivienne Tam. Ten "motyw" spotkałam już kilka razy, ale poza wspomnianymi perełkami HP, nie zachwyca. Do kobiecej kolekcji Aleksandry Kmiecik dodałabym duże, skórzane torby - to w nich powinien ukryć się komputer. Nie jestem też przekonana co do butów, przy kilku zestawach miałam wrażenie, że zostały dobrane całkowicie przypadkowo. No i wygoda - projektantka zaprezentowała kolekcję stworzoną do noszenia, szpilki już takie nie są. Nawet najpewniejsze siebie modelki stąpały wyjątkowo wolno i ostrożnie... A czy to nie czas jest najważniejszy dla kobiety biznesu, która mogłaby takie zestawy nosić? Lepiej dobrać do tego wygodne baletki a zaoszczędzone pięć minut spędzić w... butiku, szukając torebki do zestawów Aleksandry Kmiecik;)
Mimo obfitej ozdoby w okolicy bioder sylwetka jest lekka - lubię to :)
A ten zestaw chciałabym mieć we własnej garderobie.
Wszystkie zdjęcia są autorstwa Marka Makowskiego, pełna fotorelacja - tutaj. Stronę projektantki znajdziecie pod tym adresem a relację wideo, jak zwykle, na stronie TVP.

Natalia Jaroszewska - Fashion Week Poland 2011

Fashionweek'owa zasada numer 2 (numer 1 brzmi "Nic nie zaczyna się punktualnie.") dotyczy doświadczenia projektantów. Bowiem im więcej osiągnięć ma on na swoim koncie, tym wyższe wymagania. Wydaje się dość logiczne, ale gdy połączymy to z polskim narzekaniem... ciężko sobie powzdychać z zachwytem. Albo chociaż zadowoleniem.
Mam wrażenie, że z jednej strony na FW chcemy widzieć coś "Wow!", choćby namiastkę haute couture, wielkość, bogactwo i przepych. Z drugiej strony wymagamy codzienności, spójnych kolekcji i własnego stylu. A najlepiej połączenia tych dwóch cech. Efekt? Całkiem niezła kolekcja pozostaje niedoceniona. Przynajmniej takie odczucia miałam po pokazie Natalii Jaroszewskiej.

Domyślam się, że projektantka wystąpiła w sukni swojego autorstwa - to lubię!
Zacznijmy od tego, że niektórzy nie potrafili nawet wymówić nazwiska projektantki (Jaruzelska? To gorsze faux pas niż Home Design zamiast Grome Design!). Muszę też zaznaczyć, że sama nie jestem wielką fanką jej stylu, przeznaczonego głównie dla gwiazd i celebrytów wszelkiego rodzaju. Jednak uważam, że jej nazwisko należy dopisać do tych, które rzeczywiście coś w modowej branży znaczą. Tak naprawdę nie musi już tworzyć żadnej kolekcji - a na pewno nie przesadnie odkrywczej, by mieć masę klientek, publikacje i rozgłos. A jednak pokazuje coś w swoim stylu, interesującego, może nie spektakularnego, ale na pewno godnego bliższego zapoznania.

Akurat taka marynarka znalazłaby miejsce w mojej szafie, nawet na mniej oficjalne wyjście :)
Urzekła mnie paleta barw. Większość offowych (ale nie tylko) projektantów bazowała na "jesiennych klasykach" - beże, brązy, szarości. Do tego dużo czerni, jak najmniej wzorów. Natalia Jaroszewska jesień traktuje zupełnie inaczej. Karmel, cynamon, turkus i musztardowa żółć to mój kolorystyczny hit. W połączeniu z odważnymi printami i pięknymi, biżuteryjnymi wykończeniami, kolekcja naprawdę przyciąga wzrok. Gdyby jej twórcą był ktoś inny, brakowałoby mi spodni oraz większej ilości spódnic i żakietów, ale w tym wypadku projektantka jest całkowicie usprawiedliwiona. To po prostu nie jest kolekcja na co dzień, casual zostawiono dla innych marek na Alei Projektantów - choćby Nenukko czy Aga Pou. Tutaj grupą docelową są kobiety, które potrzebują czegoś na wielkie wyjście i właśnie z tej perspektywy trzeba oceniać pokaz. Dlatego w tym wypadku jestem właśnie na "tak".

Wszystkie zdjęcia pochodzą z portfolio Marka Makowskiego, pełna fotorelacja dostępna tutaj. Natalię Jaroszewską można polubić na FB.

Parol na łódzkim Fashion Week / maj 2011

Kolekcja Parola należała do tych ciężkich, mrocznych. Dominowały ciemne barwy, urozmaicone nielicznymi kolorowymi wstawkami, jak np. wzorzysta podszewka w damskiej pelerynie. Ostre cięcia idealnie pasowały do całokształtu kolekcji. Pokaz jako jeden z niewielu "zgadzał się" z tematem FW (AW 2011/2012) - ogromny plus za wykorzystanie tkanin, które rzeczywiście nadają się na sezon jesienno-zimowy. A jeśli już o materiałach mowa - czy nie urzeka Was ten pleciony motyw? Grube bransolety nadają charakteru i pokazują, że Parol o dodatkach nie zapomniał. Tak jak i o butach, które nieco mnie przerażały, ale w całość wpisywały się po prostu idealnie. Kolekcja, choć w ogóle nie jest w moim stylu, po prostu nie może dostać ode mnie złego słowa.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z portfolio Marka Makowskiego. Pełna fotorelacja - tutaj. Podczas gdy oficjalna strona Konrada Parola jest w budowie, zapraszam na facebookowy profil.