30 listopada 2015

A158 - Dream of order FW 2015

Po ponad pięciu latach blogowania, mam dość dziwne przemyślenie: im więcej wiem, tym trudniej mi cokolwiek napisać. Mam wrażenie, jakby wszystko było już powiedziane (nawet, jeśli tylko w mojej głowie) i najchętniej zostawiłabym tutaj tylko zdjęcia. Kolekcję A158 znam od pierwszego szkicu, kiedy wełny i jedwabne organzy były jeszcze tylko kilkoma kreskami w grubym notesie. I jak to wszystko opisać?!


"Dream of order" nawiązuje do idealistycznych planów Le Corbusiera - betonowy porządek  jego wizji Agnieszka przeniosła na jesienno-zimowe sylwetki. Na moich oczach kreski zmieniały się w ubrania: szare plamy okazały się cienkimi wełnami, kolorowe, nawiązujące do trzech podstawowych barw (wykorzystywanych w architekturze modernistycznej - jak tu) wstawki - elementami z delikatnego jedwabiu. Z betonową szarością komponują się wyjątkowo dobrze: czasem ich obecność jest raczej dyskretna (jak w prostej sukience, gdzie ukryły się w charakterystycznych cięciach na rękawach), innym razem tworzą całą sylwetkę. Od pleców niebiesko-szarej koszuli naprawdę trudno oderwać wzrok. Pojawia się sporo charakterystycznych dla A158 geometrycznych cięć i zakładek. Można je podziwiać, ale uczucie pojawia się dopiero, kiedy zaczynamy mierzenie… nawet jeśli, tak jak ja, mamy o 16 centymetrów za dużo, żeby załapać się do bycia "158". O detalach i jakości nie będę nawet wspominać - za tydzień zobaczycie je sami na HUSH Warsaw






A 158 - www | fb | ig

Zdjęcia - Olga Ozierańska, modelka - Karolina Musiałek, makijaż - Patryk Nadolny, studio - Studio Vidoq, rysunki inspirowane szkicami i notatkami Le Corbusiera

25 listopada 2015

Madelle FW 2015

Coraz częściej urzeka mnie prostota - dobrze wydana klasyka, dopracowane detale, wysoka jakość. Pytana o to, co podoba mi się w kolekcji mam ochotę powiedzieć, że wszystko, chociaż trudno mi wskazać konkretne elementy lub powody. To takie lubienie "po prostu", które ostatnio przemawia do mnie najbardziej. Podobne odczucia mam wobec marki Madelle.


Wydawałoby się, że francuskie inspiracje prowadzą do najgorszego: paski, berety i bagietki to (niestety) zbyt częste rozwiązania. A przecież paryski szyk to wcale nie wzory i pszenne przekąski, a raczej nastawienie. W tym - do tego, co piękne Francuzki mają na sobie. Magda, założycielka Madelle, mieszkała w Lyonie oraz Paryżu, gdzie przyglądała się wychwalanemu na całym świecie stylowi. Swoje przemyślenia przeniosła na ubrania, a następnie sprawdziła swoje pomysły… wracając do źródła. Trzymiesięczny pop up shop w sercu Francji pokazał, że wysoka jakość, piękne detale oraz połączenie przeciwieństw to właśnie to, co Paryż kocha. Mnie w Madelle zachwyca zręczne balansowanie pomiędzy wyjątkowo skrajnymi cechami. Sukienki (bo to właśnie one zdominowały ostatnią kolekcję) są wyjątkowo dziewczęce - kołnierzyki bebe, kokardki, groszki i rozkloszowane spódnice dodają im uroku; z drugiej strony emanują niezwykłą, pełną seksapilu kobiecością. Gdzieś pojawia się kopertowy dekolt, w innym miejscu koronka zdradza trochę więcej niż powinna, w większości sylwetek pojawia się też wyraźnie zaznaczona talia. Ani razu nie mam jednak wrażenia, że popadamy w przesadę: kluczem stały się odpowiednie proporcje. Jesienno-zimowa kolekcja pełna jest propozycji, które lubię najbardziej: takich, które doskonale spiszą się i w pracy, i na kolacji, i na imprezie. Zachwyca granatowy płaszcz (mieszanka wełny z kaszmirem), który chętnie zarzuciłabym na wykończoną koronką sukienkę na cienkich ramiączkach (100% wełna) albo rozkloszowany model z lekkiej wiskozy. To rzeczy, które nie przebierają, a ubierają. Projektantka o kolekcji mówi z miłą (i trochę paryską!) nonszalancją - jakby piękne odszyte modele powstały od tak - po prostu. Sama - właśnie po prostu - mogłabym zacząć je nosić. Od dziś!






Madelle - www | fb | ig

Zdjęcia - Koty 2, makijaż i włosy - Karolina Shumilas, modelka - Zosia/Mango, studio - Studio Sól

20 listopada 2015

Roboty Ręczne - Wool Me Tender FW 2015

Jesienny sweter to całkiem poważna sprawa. Ma być ciepły, ale nie może być w nim za gorąco. Idealny na wieczory przed kominkiem, długie spacery, a w najchłodniejsze dni - może nawet do pracy. Dopasowany i luźny jednocześnie, klasyczny, ale niekojarzący się z babciną szafą. Czy istnieje taki łączący przeciwieństwa ideał? Z pomocą Robotów Ręcznych z pewnością go znajdziemy.


Po pierwsze dlatego, że Roboty szanują wełnę. Po drugie - szanują nasze wymagania. Dlatego na sweter nie czekamy dwóch czy trzech dni, a kilka tygodni, bo niekończące się, miękkie sploty muszą powstawać w spokoju, cieple i miłości, żeby te same wartości mogły przekazać nam. W pracowni RR, pod czujnym okiem Myszona, wracamy do szycia (dziergania?) na miarę, chociaż w atelier na Mozaikowej można wybrać też coś z gotowych projektów oraz dobrać akcesoria. W najnowszej kampanii, Wool Me Tender, pojawiają się wzory znane nam z wcześniejszych propozycji marki, jest też miejsce na nowe projekty. To rzeczy ponadsezonowe i ponadczasowe, dlatego co kilka miesięcy wracają do nas w kolejnych odsłonach. Zamiast zniebieściałych szarości - beże i ciepłe odcienie śmietankowej bieli, zamiast wycięć - grube, oryginalne sploty. W tym sezonie swetry są trochę za duże, jakby podkradzione z szafy chłopaka. Pojawiły się też modne frędzle, ale mam wrażenie, że w tej dzierganej odsłonie przetrwają więcej niż jeden sezon. W końcu Roboty Ręczne to nie tylko czapki, szaliki i swetry. To określony styl życia - celebrowanie codzienności, szacunek do tradycji, przywiązanie do rodzinnego ciepła. I za to lubię je najbardziej. 





Roboty Ręczne - www | fb | ig

Zdjęcia - Kulesza & Pik, modelki - Luna Gołuńska/Model+, Klara Zalewska/United for Models, stylizacja - Karolina Gruszecka, makijaż i fryzury - Magdalena Chmielewska, produkcja, scenografia - Marta Iwanina-Kochańska, Jan Kochański/Roboty Ręczne

17 listopada 2015

Michał Szulc - Sirtet SS 2016

Po wczorajszym pokazie Michała Szulca wiem jedno - jeśli kupować płaszcze, to tylko u niego. Nadal pamiętam moment, kiedy pierwszy raz zobaczyłam je w Łodzi; każda kolejna kolekcja przynosiła nowe obiekty westchnień. Płaszcze, żakiety, kurtki - to moje ulubione elementy, które branżową szulcomanię wyjątkowo usprawiedliwiają.



Przekornie zacznę nie od tortu, a od wisienki: skór. To wyjątkowo kapryśny temat, ale Michał zapanował nad ich kolorem, formą, fasonem. Skórzane płaszcze o charakterystycznych fakturach zdecydowanie należały do najmocniejszych stron kolekcji. Wszystkie płaszcze dopracowane zostały w najdrobniejszym detalu: każdy szew, guzik i wiązanie były w odpowiednim miejscu, proporcje - wyważone, podszewki w idealnym odcieniu ceglastej czerwieni. Szulc lubi szczegóły i dba także o stylizacje. Oprócz świetnych butów i lustrzanych okularów, pojawiła się zdecydowana biżuteria Orskiej. Grube łańcuchy czasem wystawały spod długiego rękawa, innym razem kusiły na szyjach modelek swoimi ciepłymi odcieniami miedzianego brązu i złota. I chociaż akcesoria dobrane zostały idealnie (obłędne, jasnobrązowe kozaki były pierwszym elementem, nad którym słyszałam zachwyty po pokazie!), zabrakło mi większej zabawy stylizacją - przecież wiem, że budowanie warstwowych sylwetek to coś, co Michał robi naprawdę dobrze. W „Sirtet" pojawiło się natomiast sporo prostych sukienek. Od modeli przypominających koszule z wcześniejszych kolekcji, po podążające za trendami, odsłaniające ramiona propozycje z szarej dzianiny o lekkim połysku. Dystansu nabrałam jedynie wobec najbardziej kusych modeli: sukienki z asymetrycznie wyciętym bokiem, który odsłaniał chyba jednak trochę za dużo. W przeciwieństwie do tych klasycznych, zabudowanych pod szyję, bardzo prostych, trochę sztywnych i wykończonych dużymi guzikami. Ich długość doskonale równoważyła ciężkie elementy.

Kolekcji lekkości nadawały długie koszule z rozcięciami na rękawach, zalotne, krótkie topy (zakładam się o butelkę prosecco, że w następne wakacje nawet ja będę chciała pokazywać brzuch!) oraz cienkie płaszcze, które w zasadzie mogłyby być sukienkami. „Sirtet" to także zabawa figurami: nierówne rozcięcia, asymetryczne linie, ciekawe łączenia wyróżniające nawet najprostsze sylwetki. Na wybiegu królowały jednak okrycia wierzchnie: moim numerem jeden została trochę za duża (i mocno szulcowa!) kurtka. Mimo że czekoladowe beże i brązy to zdecydowanie nie są moje ulubione kolory, ich obecność była tutaj nie tylko uzasadniona, ale i przyjemna. Z nasyconą czerwienią tworzyły klasyczne i ponadczasowe połączenia. Chociaż bardziej niż blondynkom, służą brunetkom (czy widzieliście piękną Dominikę W. - w białej koszuli wygląda równie obłędnie - zamarzyłam o takiej fryzurze!), to zostały w mojej głowie na dłużej. Podobnie, jak idealna „mała czerwona” i klasyczny płaszcz w tym samym kolorze, w zmysłowej długości do połowy łydki; szorty z cienkiego dżinsu, wspominana wcześniej przedłużana koszula. Zabrakło wzorów, które do tej pory stanowiły dla mnie jeden z ważniejszych elementów kolekcji Szulca. Wierzę, że ten w wydaniu kwiatowo-błyszczącym, na dzianinowym, niebieskim komplecie, był jedynie mrugnięciem okiem i epizodem, do którego już nie wrócimy. "Sirtet" miało kilka naprawdę mocnych punktów, miało też kilka słabszych: jakby składanych w pośpiechu, trochę przypadkowych i mniej uporządkowanych. Po wisience - chociaż nadal apetycznych, nieco rozczarowujących. Wiem jednak, że do niektórych elementów kolekcji (płaszczy!!!) będę wracać przez najbliższe pół roku.






















Wszystkie zdjęcia - niezastąpiony i niewyspany Marek Makowski

16 listopada 2015

Rilke - La Fable FW 2015/16

Każdy z nas ma jakieś słabości. Gdybym miała wymienić swoje, lista byłaby chyba całkiem długa: oprócz głosu Cheta Fakera, znalazłyby się na niej piwonie (ich cena zimą jest bardziej nieprzyzwoita niż zdjęcia w tym wpisie), czekolada (Milka z Oreo!), dobra kawa (szczególnie rano) i… Lepiej, żebym nie wymieniała dalej - wolę udawać, że ten spis ma jeszcze koniec. Ale wracając do jego początku: na jednym z pierwszych miejsc, niezmiennie od ponad czterech lat znajduje się bielizna Rilke.


Za każdym razem Rilke zaskakuje mnie nowościami - klasyczne body zyskuje oryginalne cięcia i (trochę romantyczny) rękawek, a Rilla zręcznie łączy ze sobą delikatne i zmysłowe koronki. Pojawiają się kolejne odsłony elastycznych pasków, liczne wycięcia sporo odsłaniają, chociaż nadal nie mam wątpliwości, że to bielizna do noszenia na co dzień. W inspirowanej tajemniczym światem baśni "La Fable" dominują klasyczne czernie (chociaż dzięki kilku rodzajom koronek, mam wrażenie, że ma ona wiele odcieni), ale najbardziej zachwyca piękny szmaragd i kolor wina. Mam przeczucie, że hitem staną się zabudowane pod samą szyję staniki - w kwestiach konstrukcji ufam projektantce bezgranicznie, a zawartość mojej szafy potwierdza, że Rilla potrafi zadbać o to, żeby wszystko zostało na swoim miejscu. Chociaż oczywiście nie każdy Rilke może nosić - pojawiają się głosy sprzeciwu od tych, których natura obdarzyła nieco hojniej. Egoistycznie cieszę się, że od czterech lat w końcu mogę znaleźć w swojej szafie bieliznę idealną - wygodną i piękną. Rilke nigdy mi się nie znudzi.





Rilke - www | fb | ig

Zdjęcia - Maria Eriksson, modelka - Angelika Banach/D'vision, stylizacja - Kara Becker, makijaż - Anna Łyszkowska/Inglot, fryzura - Aneta Paciorek

12 listopada 2015

Pola Zag - Dust FW 2015

Pola Zag zmusiła mnie do kilkukrotnego przejrzenia listy wpisów - jak to możliwe, że jeszcze o niej nie pisałam? Przecież markę śledzę od pierwszych projektów, a złota bransoleta z ostatniej kolekcji to jeden z moich ulubionych dodatków. Nie dowierzam własnemu archiwum, ale nadrabiam zaległości: bo o DUST chce się pisać.


Biżuteria Poli Zag jest prosta: nie ma tu dodatkowych ozdób, materiałów; nadmiaru. Mimo wyraźnego zamiłowania projektantki do skandynawskiej estetyki, surowość nie zdominowała kolekcji. Może to kwestia ciepłego złota, a może okrągłych kształtów? Ich różne formy są głównym punktem bransolet, naszyjników, broszek i kolczyków. Wydaje mi się, że te ostatnie są najmocniejszą stroną marki: zarówno dłuższe modele, jak i bliskie ucha rurki przyciągają wzrok. Ozdoby Poli Zag mają w sobie to, co w biżuterii cenię najbardziej: odpowiedni poziom delikatności połączonej z oryginalnością. Mosiężne koła spiszą się i na co dzień (widzę je w zestawie z podartymi dżinsami i szarą koszulką), i na wieczór (z prostą, granatową sukienką - marzenie!). W takim wydaniu złoty kolor podoba mi się najbardziej.








Pola Zag - www | fb | ig

Zdjęcia - materiały prasowe